Stoimy pod piękną choinką w świetlicy. Michał pasem przypięty jest do wózka inwalidzkiego, nie jest w stanie dłużej niż dziesięć minut utrzymać prosto głowy, ciągle kaszle, a flegma i ślina ciekną mu z buzi. Późnym wieczorem wracamy do domu, a Zuzia pyta mnie kiedy będzie wigilia, bo w przedszkolu omawiali jak powinna ona wyglądać. Mówię jej, że to własnie była nasza wigilia, bo w tym dniu nie chodzi o jedzenie, tylko o to, żeby nikt nie był sam.

 

- Kocha pani swojego męża? – pytam panią Joannę.

- Kocham – odpowiada mi pewnym głosem. I dodaje: Wie pani ile zwykle ludzie odwiedzają swoich bliskich po takich wypadkach na intensywnej terapii?

- Rok?

- Dwa tygodnie. Na oddziale wszyscy mówili mi, że muszę bardzo kochać swojego męża, że przychodzę do niego codziennie, jeszcze z małym dzieckiem i w ciąży. A ja mówiłam, że przecież po to braliśmy ślub, żeby być razem w zdrowiu i w chorobie. Nie mogłam go zostawić.

Wypadek

20 sierpnia 2018 roku wypadało w poniedziałek. Końcówka wakacji, to był ciepły i słoneczny poranek, Michał Szymczyk jechał do pracy. Przed wyjściem z domu zobaczył żonę Asię, która była w czwartym miesiącu ciąży i czteroletnią córkę Zuzię.

Za sobą miał 38 lat życia. Był zdrowym, dobrze zbudowanym facetem. Przez pięć lat małżeństwa wyhodował sobie brzuch, ale cały czas był bardzo aktywny: jeździł na motorze crossowym, czasami boksował, lubił majsterkowanie w garażu. Poza wszystkim najbardziej lubił jednak swoją córkę – Zuzię. Od początku był bardzo zaangażowanym tatą, kąpał ją, zmieniał pieluchy. Kiedy jego żona, Asia, dawała popołudniu korepetycje, to on zajmował się córką. Podczas imprez rodzinnych najczęściej lądował gdzieś z dziećmi, był ulubionym wujkiem. Z wykształcenia był stolarzem, jednak przez ostatnie trzy lata pracował jako kierowca samochodów ciężarowych.

O czym myślał jadąc do pracy w słoneczny poniedziałek 20 sierpnia? Może o tym jak spędzą z żoną rocznicę ślubu, która się zbliżała? Może o synku, który urodzi się za kilka miesięcy? A może po prostu o tym, co zjeść dziś na obiad? Z tego co wydarzyło się później nic nie pamięta. Żona wiele razy pytała czy ma jakieś wspomnienia z wypadku, czy widział ten słynny tunel i światło? Nie widział. A przynajmniej tego nie pamięta.

W kilka sekund zmieniło się całe jego dotychczasowe życie. Od tego dnia nie był już zdrowym, dobrze zbudowanym facetem, nie był już ulubionym wujkiem, nie myślał już o tym, co zje dziś na obiad. Od chwili kiedy młoda dziewczyna wyjechała wprost na niego z drogi podporządkowanej, a on uderzając najpierw w nią, wpadł do rowu i tam uderzył w betonowy mostek, stał się Michałem, który w każdej chwili może umrzeć. Michałem, któremu lekarze nie dają już szans. Mężczyzną, o którego z całych sił walczy żona i który, dzięki niej, powoli „wraca”.

W momencie przyjazdu straży pożarnej jakiś mężczyzna trzymał samochód, żeby się nie przewrócił na bok, bo drzwi kierowcy się uchyliły i bali się, że Michał wypadnie, a samochód go jeszcze przygniecie. Z wraku wyciągała go straż pożarna. Potem helikopter zabrał go do szpitala. Stan był tak ciężki, że zarówno strażacy, jak i ekipa z helikoptera byli przekonani, że Michał do szpitala nie doleci. Ale doleciał.

Walka

Mężczyzna trafia na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Poznaniu, następnie przez ponad miesiąc przebywa na oddziale intensywnej terapii. Wiadomo już, że Michał doznał udaru niedokrwiennego pnia mózgu i ma niedowład czterokończynowy. Nie mówi, nie oddycha samodzielnie. Pierwsze półtora tygodnia jest w śpiączce farmakologicznej. Po wybudzeniu mruga tylko jedną powieką. Zaledwie tydzień od wypadku przechodzi też ciężkie zapalenie płuc, które prawie go zabija. Wreszcie antybiotyki zaczynają działać. Michał żyje.

Jego żona cały czas o niego walczyła, miał przecież do kogo wracać.

- Będąc w siódmym miesiącu ciąży sama podciągałam bezwładnego męża na łóżku i przewracałam na boki, żeby zapobiec odleżynom. Przez prawie cztery miesiące jeździłam do Michała codziennie, gdy wracałam do domu to często byłam tak zmęczona, że na piętro wchodziłam na czworaka – wspomina kobieta.

Lekarza nie mają jednak dobrych wieść: twierdza, że najlepiej będzie skierować mężczyznę do Zakładu Opiekuńczo – Leczniczego.

- Mówiono mi, że to jest stan wegetatywny, że Michał nie ma świadomości i że mam się przygotować, że będę samotną matką, a moje dzieci nie będą miały ojca. A ja chciałam, żeby dali mu szansę, żeby skierować go na rehabilitację – opowiada pani Asia. Kobieta bała się, że w ZOL-u jej mąż spędzi kilkadziesiąt lat leżąc i patrząc w sufit. W szpitalu dostał nawet odpowiednie papiery, które należało tylko podpisać. Nie zgodziła się.

- Zatrudniłam prywatnego rehabilitanta, który przychodził do szpitala i rehabilitował Michała. Początkowo robiłam to sama, jednak ze względu na ciążę musiałam się oszczędzać – mówi.

Kiedy odmówiła skierowania męża do ośrodka, szpital skierował go na zewnętrzną konsultację neurologiczną. Wszystko po to, by potwierdzić, że Michała już nie ma.. udowodnić, że nie należy się już nim przejmować.

– Ja wiedziałam, że on tam jest. Widziałam jak z oka lecą mu łzy kiedy mówię o dzieciach. A kiedy opowiadałam o pierdołach, to nie było żadnej reakcji – wspomina pani Joanna.

Opowiada też o tablicy z literami, dzięki której zaczęła komunikować się z mężem. Pokazywała mu kolejne litery a on na „tak” mrugał, a na „nie” delikatnie kręcił głową. Pierwsze słowo jakie w ten sposób udało mu się przekazać żonie to „skarpetki”. – Było mu zimno w nogi! Od kilku miesięcy leżał w szpitalnym łóżku bez skarpetek.

Od wyniku konsultacji z lekarzem spoza szpitala zależało, czy Michał trafi na rehabilitację. Neurolog postanowiła dać mu szansę. – Powiedziała, że faktycznie on tam jest. Dała nam tydzień na to, by udowodnić, że Michał robi postępy.

Szansa

Zaczęła się walka, by obudzić mózg Michała: codzienna rehabilitacja, ulubiona muzyka w słuchawkach, smarowanie języka miodem, podkładanie ogórków kwaszonych pod nos. Wszystko po to, by znaleźć drogę do jego mózgu i dać mu znak: musisz wrócić.

– Najważniejsze było, żeby Michał wyciągnął język na komendę. To dla lekarza znak, że rozumie jak się do niego mówi – relacjonuje pani Asia. Tydzień mija bardzo szybko, przychodzi dzień próby. Ten, kiedy ktoś podejmie decyzję, co dalej z życie drugiego człowieka. Czy Michał dostanie szansę?

– Udało się. Dostał skierowanie na rehabilitację do Szpitala Ojców Bonifratrów w Piaskach koło Gostynia.

Niestety Michał nie jest w stanie samodzielnie oddychać i nie ma odruchu kaszlowego, więc musi mieć rurkę tracheotomijną, a z nią nie można rozpocząć rehabilitacji. To w życiu pani Asi wyjątkowy czas: zaczyna wtedy odmawiać nowennę pompejańską. Zapisuje sobie dzień, w którym zaczęła, czasami nastawia budzik na trzecią w nocy, wstaje i zaczyna się modlić. W tym samym czasie ważą się losy jej męża: czy po wyjęciu rurki zacznie sam oddychać?

Jest 13 listopada, dzień w którym pani Asia kończy swoją „pompejankę”. 14 listopada jej mąż zostaje przewieziony do Piasków i tam zaczyna rehabilitację.

– Nadal codziennie jeździłam do Michała, mimo, że to było 92 kilometry w jedną stronę.

Po trzech tygodniach pobytu w Piaskach, nagle w drodze do Michała kobieta zaczyna rodzić i trafia do szpitala na Polnej. Tego samego dnia Michał z podejrzeniem zachłystowego zapalenia płuc trafia do szpitala w Gostyniu. - Rodząc dziecko zastanawiam się czy Michał żyje - wspomina jego żona. 

Święta

Jest Wigilia. Bruno ma dwa tygodnie, razem z mamą Asią i 4,5-letnią siostrą Zuzią jedzie po raz pierwszy zobaczyć tatę.

- Stoimy pod piękną choinką w świetlicy. Michał pasem przypięty jest do wózka inwalidzkiego, nie jest w stanie dłużej niż dziesięć minut utrzymać prosto głowy, ciągle kaszle, a flegma i ślina ciekną mu z buzi. Poza tym bardzo cierpi "siedząc" na wózku. Późnym wieczorem wracamy do domu, a Zuzia pyta kiedy będzie wigilia, bo w przedszkolu omawiali jak powinna ona wyglądać. Mówię jej, że to była nasza wigilia, bo w tym dniu nie chodzi o jedzenie, tylko o to żeby nikt nie był sam.

Minęło pół roku, wszyscy w szpitalu są zdziwieni jaki mężczyzna zrobił postępy. „Ile można z człowieka wycisnąć” – dziwią się.

7 marca 2019 pojawił się minimalny ruch w prawej ręce. - Śmialiśmy się że lepszego prezentu na dzień kobiet nie mogłam dostać.

Do 26 czerwca 2019 Michał był w Piaskach w ramach NFZ. W tej chwili za jeden dzień pobytu płaci 280 złotych.

Dziś mężczyzna mówi, z niewielką pomocą jest w stanie się podnieść, z balkonikiem przejść ok. 150 metrów, żywiony jest doustnie. To ten sam mężczyzna, którego kilka miesięcy wcześniej lekarze chcieli skierować do ZOL-u, a jego żonie mówili, że to stan wegetatywny.

- Opowiadałam Michałowi o mężczyźnie, który był w podobnym stanie co on. Po 13 latach od wypadku codziennie biega! Wiem, że mój mąż też tak może. Wierzę w to. Szkoda tylko, że za te 13 lat nasze dzieci będą już duże, nikt nie odda nam tego czasu - mówi pani Asia. 

***

Rodzina prosi o pomoc w zbiórce pieniędzy na rehabilitację Michała. Wpłaty można dokonać za pośrednictwem serwisu charytatywnego Uratujecie.p, prowadzonego przez Caritas Polska: uratujecie.pl/potrzebujacy/MICHAL

Artykuł, autorstwa Pauliny Piotrowskiej, ukazał się w portalu katolickim deon.pl

Przeczytaj więcej

Życie Olka zależy od naszej pomocy!

Tylko innowacyjna terapia genowa może zatrzymać straszną chorobę. 2-letni Olek choruje na SMA czyli rdzeniowy zanik mięśni. To podstępna i nieuleczalna choroba niszczy motoneurony, nerwy odpowiedzialne za połączenie mózgu z mięśniami.

Czytaj więcej...

W niepełnosprawnym dziecku jest taki duch walki.

Junia urodziła się w 2000 roku. Rodzice od początku wiedzieli, że coś jest nie tak. Malutkie ciało córeczki wyginało się nienaturalnie, a mięśnie cały czas pozostawały napięte. Wtedy jeszcze patrzyli na to przez różowe okulary. Liczyli, że objawy...

Czytaj więcej...

Tragiczna diagnoza mobilizuje do walki.

Hania urodziła się w kwietniu 2019 roku. Przez pierwsze miesiące jej życia nic nie zapowiadało tragedii, z którą niebawem mieli się zmierzyć. Zmiany następowały powoli. Hania nie rozwijała się jak inne dzieci. Coraz mniej poruszała nóżkami, nie...

Czytaj więcej...